szajbus Posted June 4, 2018 Author Posted June 4, 2018 Radku nie pisałam wcześniej, nie miałam siły. To był bardzo nerwowy czas dla mojej rodziny. Podczas operacji u Szymona lekarka zauważyła podejrzaną zmianę na wątrobie i zaleciła badania TK. Jak jest z terminami każdy z nas wie, wiec zrobiliśmy je prywatnie. Czekaliśmy w nerwach na wyniki, które odebraliśmy godzinę temu. Wszystko jest w porządku, ale ja jeszcze zalewam się łzami - tym razem z radości. Wierzę w to, że najbardziej pomogły modlitwy. Schodzi ze mnie stres. Wierzę też, że moje sunie też trzymały te swoje słodkie łapinki za Szymona. Jeszcze żeby było mało zmartwień, to Zuzia we wtorek zakosiła Januszowi z talerza kawałeczek kiełbasy śląskiej (może ze 3 cm) i dostała takiej niestrawności, że trzeba było śmigać migiem do weta, bo dołem leciała sama woda. Oczywiście to ja musiałam ją trzymać do zastrzyków, to ja podawałam leki do pyszczydła i teraz jestem wredna macocha. Czy kiedyś się skończą u mnie te stresy? Niech mi ktoś podpowie jak wygląda bezstresowe życie, które zalecają mi onkolodzy, bo ja niestety zapomniałam. Kocham Was maluszki moje i dziękuje z całego serca. Quote
Radek Posted June 4, 2018 Posted June 4, 2018 Cisza na wątku niepokoiła, ale najważniejsze że jest dobrze, a i Zuzia pewnie też już wydobrzała. Też wierzę, że i pomoc z góry była. Życzę ciut spokojniejszych dni, bo takie wydarzenia na zdrowie nie wychodzą. 1 Quote
szajbus Posted June 17, 2018 Author Posted June 17, 2018 Dzięki. Pozdrowienia przekazane i Szymon bardzo dziękuje za pamięć. Zuzia wydobrzała szybko i nawet mi wybaczyła wrednostwo podczas wizyty u weta. Znowu rozdaje buziole i się w nocy we mnie wtula. No, ale ze 3 dni była obraza na całego. Nie dała się nawet przekupić ulubionymi filecikami z kurczaka. Psuniu, Balbisiu - na zawsze w mym sercu i mej pamięci. Quote
Radek Posted June 17, 2018 Posted June 17, 2018 9 godzin temu, szajbus napisał: No, ale ze 3 dni była obraza na całego. Nie dała się nawet przekupić ulubionymi filecikami z kurczaka. Najważniejsze, że już Zuzi przeszło. I zdrowie dopisuje. 1 Quote
Radek Posted June 26, 2018 Posted June 26, 2018 Odwiedziny tutaj zawsze dają mi poczucie ciepła, nawet gdy odwiedzinom towarzyszy zaduma. Quote
szajbus Posted July 1, 2018 Author Posted July 1, 2018 Coraz częściej mam potrzebę wyściskania wymiziania moich mordeczek choćby we śnie. Nie mogę tego zrobić, bo w ogóle mi się nie śnią. Myślę jak im tam jest i czy faktycznie są tam razem? Nie było i nie ma takiego dnia w kalendarzu, abyśmy któremuś z naszych psiaków nie okazywali miłości, troski, zrozumienia a jednak mam niedosyt w stosunku do tych, które odeszły. Psonia odeszła nagle, ale kiedy dowiedzieliśmy się o chorobie Balbisi nie mieliśmy złudzeń, że ten moment może nadejść szybko. Zamęczałam tą moją psinę szepcząc jej do uszka jak bardzo ją kocham, jaka jest dla mnie ważna, że ma w moim sercu swój własny kącik, do którego nikt nie ma wstępu. W nim jesteśmy tylko ja i ona. Mówiłam jej jak nienawidzę tego cholernego raka, który chce ją brutalnie wyrwać z moich objęć, że jestem jej wdzięczna za każdy dzień spędzony razem, ale będę odczuwała niedosyt do końca moich dni. Prosiłam ją, aby się nie poddawała i walczyła razem z nami, bo każdy nasz dzień jest na wagę złota i dopóki tli się życie dopóty jest nadzieja. Starałam się ją też przygotować na odejście Pokazałam jej zdjęcia Psoni i prosiłam, że kiedy nadejdzie ten moment i zobaczy światło to ma tam biec ile sił w łapkach, bo na końcu tego światełka będzie na nią czekała Psonia. Ona ją otoczy opieką i będzie jej przewodnikiem w przepięknej krainie wolnej od chorób, bólu, cierpienia przepełnionej samym dobrem i miłością. Powiedziałam jej co ma przekazać Psoni i o czym obie mają pamiętać. Prosiłam co obie mają przekazać innym suniom, które odeszły w ciągu całego mojego życia. Zrobiłam to, bo miałam na to czas. Dziś się zastanawiam czy tak się stało. Czy ona faktycznie pobiegła do Psoni, czy Psonia na nią czekała, czy się nią zajęła i czy wszystkie moje suńki trzymają się tam razem. Nie mam odpowiedzi na moje pytania i to mnie zaczyna dręczyć. Pamiętajcie moje okruszki, że Was kocham i każda z Was była dla mnie wyjątkowa. Opiekujcie się nami i Zuzolcem. Quote
Radek Posted July 2, 2018 Posted July 2, 2018 Dnia 1.07.2018 o 15:52, szajbus napisał: Czy ona faktycznie pobiegła do Psoni, czy Psonia na nią czekała, czy się nią zajęła i czy wszystkie moje suńki trzymają się tam razem. Wierzę, że tak jest. Podobnie jak wierzę, że tam czeka na mnie Norcia, Saruśka, Helgunia i inne pożegnane psy. 1 Quote
Radek Posted July 9, 2018 Posted July 9, 2018 Smuteczki jakieś krążą wokół mnie. Dobrze, że jest takie miejsce, gdzie można zajrzeć i trochę się wyciszyć. Quote
szajbus Posted July 15, 2018 Author Posted July 15, 2018 We wtorek minęło 13 lat odkąd Psonia pobiegła za TM. Nie miałam dostępu do komputera więc, nic nie pisałam. Jednak pamiętałam i pamiętam. Minęło 13 lat, a tamten dzień mogę odtworzyć minuta po minucie. Nadzieja, że z tego wyjdziesz, a potem straszny ból, cierpienie i pustka, która boli do dziś. Tej pustki nic nie jest w stanie wypełnić. Po dwóch miesiącach pojawiła się Balbisia i w swoim serduszku otworzyłam kolejny pokoik dla kolejnej istotki. Każda z Was ma w nim swój własny, z których bije wielka, niezmienna miłość. KOCHAM I BĘDĘ KOCHAĆ Quote
Radek Posted July 16, 2018 Posted July 16, 2018 Dnia 15.07.2018 o 10:20, szajbus napisał: Minęło 13 lat, a tamten dzień mogę odtworzyć minuta po minucie. Mogę się podpisać oburącz pod Twoimi słowami. Takie dni zostają w pamięci na zawsze. Nie lubię, gdy wracają, ale te wspomnienia to też element naszego życia. 1 Quote
dwbem Posted July 17, 2018 Posted July 17, 2018 Masz rację, zawsze mam psy ale też do dzisiaj pamiętam o wszystkich, które odeszły. 1 1 Quote
Aga76 Posted July 19, 2018 Posted July 19, 2018 Są w nas emocje, których czas nie wygłuszy... 1 1 Quote
szajbus Posted July 29, 2018 Author Posted July 29, 2018 Jakby się kto pytał to kłopoty są moją specjalnością. Nie wiem czy one mnie tak kochają, czy je do siebie przyciągam. Tym razem nie chodziło o psie, czy kocie bezpieczeństwo ale o ptasie. Po raz pierwszy na naszym podwórku założyły gniazdo pustułki. Oczywiście jak na zwierzolubów przystało bacznie je obserwowaliśmy. Wykluły się trzy młode. Wszystko było ok do momentu wyprowadzania młodych z gniazda. Dwa z nich pofrunęły za rodzicami, a trzecie (najmniejsze) zamiast polecieć w górę zleciało w dół. No i utknęło na dobre na podwórku studni. Próbowało wszelkimi sposobami wzbić się w górę. Wszelkie próby kończyły się niepowodzeniem. Potem maluch zaczął uprawiać wspinaczkę po murze. Wszyscy kolatorzy na zmianę obserwowali go, przechodzili przez przez podwórko do swoich klatek schodowych czy na śmietnik wręcz na paluszkach, nawet dozorca omiatający podwórko robił wszystko w zwolnionym tempie. Mijały dni, a maluch nadal tkwił na podwórku. Był sam od rana do godzin popołudniowych . W godzinach 16:30 -18:00 zlatywało się rodzeństwo i rodzice. Jak widywałam rodziców, którzy przylatywali doglądać malucha tak nie widziałam momentu karmienia i oczywiście wpadłam w panikę. Skontaktowałam się z ornitologami. Polecili nam wnieść malucha na parapet klatki schodowej najwyższego piętra, co te z zrobiliśmy. Udało nam się bez użycia rąk nagnać go do tekturowego pudełka, zanieść na parapet. Tam otworzyliśmy pudełko. Mały sobie z niego wyszedł i spacerował po parapecie po czym znowu zleciał na dół. Załamka. Wobec powyższego za radą ornitologów wyłożyliśmy kawałki świeżej piersi z kurczaka i wątróbkę. Pokarm byle jakiej jakości, ale zawsze to coś. Radośnie przyjęłam informację jednego z sąsiadów, który widział moment karmienia młodego przez matkę. Na jego oczach przyniosła mu myszkę, którą mały spałaszował z apetytem. Ale... nie pogardził też naszą wątróbką. I nagle stal się cud. Szóstego dnia tj. wczoraj nasz malec zaczął fruwać coraz wyżej. Z parteru na I piętro, potem na drugie, trzecie i na dach. Stamtąd odleciał. Kamień spadł mi z serca, ale mam tez obawy jak on daje sobie radę na wysokościach. Dziś go nie widziałam i zastanawiam się czy nie utknął gdzieś znowu na jakiejś gałęzi. Z balkonu, z którego mam widok na sąsiednią ulice i wielką brzozę widzę nasze pustułki. Niestety nie mogę się ich doliczyć, bo ciągle są w ruchu. Na czubku drzewa widzę matkę na zmianę z ojcem, maluchy są schowane w liściach. Przez lornetkę raz na jakiś czas widzę maluchy. Czy jest wśród nich ten nasz? Póki nie zobaczę całej piątki tj, rodziców i trzech maluchów niepokój zostanie. No i co wy na to moje maluszki? Mam kolejne zmartwienie co? Kocham Was Quote
dwbem Posted July 29, 2018 Posted July 29, 2018 Jak maluszek już lata to chyba będzie dobrze ale faktycznie dopóki nie zobaczysz calej piątki to będziesz się denerwować. Quote
Radek Posted July 30, 2018 Posted July 30, 2018 Dobrze, że maluch się pojawił. Lubię pustułki. Przez dobrych parę lat mieszkaliśmy w starej kamienicy, w której w podwórzu mieszkały pustułki. We wnęce muru (okienko w ślepej ścianie sąsiedniej kamienicy) na przedostatnim piętrze. Bardzo lubiłem chodzić na klatkę schodową w oficynie i obserwować. Szczególnie jak były małe, ale nie udało mi się nigdy zaobserwować nauki latania. 1 Quote
szajbus Posted July 31, 2018 Author Posted July 31, 2018 Widok, na który czekałam. Trzy młodziki razem. Zdjęcie jeszcze cieplutkie, robione pół godziny temu. 1 Quote
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.