Jump to content
Dogomania

Vario...


gusia0106

Recommended Posts

żadne słowa nie są wystarczająco dobre i wzniosłe w takiej chwili.... ciężko napisać coś co wystarczająco uczciłoby pamięć o tak wspaniałym, niepowtarzalnym psie....

choć tak obciążonym genetycznie i po wielu przejściach to jednak z ogromna wolą życia...wolą, która zaprzeczyła rokowaniom wetów i na przeciw wszystkiemu zamiast pół roku, żył jeszcze 9 lat....
żył dla swojej ukochanej pani....bo przy niej miał namiastkę psiego raju

myślałam, że nie wierzę w psi raj ale od dziś chcę wierzyć...i chcę wierzyć w to, że kiedyś spotkamy się tam wszyscy razem

[IMG]http://plfoto.com/zdjecia_new2/1421371.jpg[/IMG]


Nie sądziłam, że ten chłopak i Wasza ogromna więź tak mi zapadnie w duszę....

Jedynym pocieszeniem, że juz nie cierpi..

Link to comment
Share on other sites

Wiesz, to był pies który:

-umiał grać w piłkę kamieniem. Brał go sobie do pyska, kładł przed łapką i kopał - podawał Ci do nogi, czekał aż mu oddasz podanie, i tak mógł całymi dniami

-oaza spokoju i łagodności, trochę pierdoła, ale jak facet podniósł na mnie i głos i rękę na ulicy, jednym skokiem rzucił mu się do gardła

- przeszedł na własnych łapkach całe Bieszczady wzdłuż i wszerz - był na Połoninie Wetlińskiej i Caryńskiej, na Małej i Wielkiej Rawce, na Bukowym Berdzie, Szerokim Wierchu i Krzemieńcu, i oczywiście na Tarnicy

- gdy było po deszczu śliskie zejście z górki bo zrobiło się błoto, zbiegał kawałek i zawracał podsuwając mi pod nogi łapki żebym się nie poślizgnęła i nie spadła

-bezbłędnie rozpoznawał na lotnisku rekreacyjnym swoich państwa - za każdym razem jak lądowałam i byłam już w zasięgu jego skoku, skakał łapkami na nogi i ściągał mnie na ziemię

- gdy ktoś go zapytał na lotnisku gdzie jest Pani albo Pan od razu spoglądał na niebo

- jak go już wzięłam do domu strasznie kulał, okropnie, musiał być mocno trzaśnięty, ale jak na niego patrzyliśmy, udawał, że nie kuleje

-gonił za kotami tylko wtedy gdy był pewny, że to widzimy. Gonił je góra sto metrów i zawracał zaraz przybiegając się pochwalić

-nie interesował się innymi psami. RAZ w życiu widziałam, żeby się bawił z psem. Zabawa była taka, że przewracał go łapą i czekał aż tamten wstanie. Jak wstał to Vario znowu go przewracał i tak cały dzień

-nie lubił spać w łóżku. Nigdy na nie nie wchodził. Chyba, że wieczorem przychodził mój brat i kładł się obok mnie bo chciał pogadać. Vario natychmiast wskakiwał między nas i warczał za każdym razem jak brat się poruszył

-pozwalał jaszczurce wchodzić na siebie, zwijać się w kłębek w sierści i spać, a z papugą jadł z jednej miski, ustępując jej miejsca

-obrażał się. Walił klasyczne fochy. Najdłużej wybaczał mi po tym jak śmiałam go wykąpać, trochę lepiej było po czesaniu i czyszczeniu uszu. Udawał, że mnie nie widzi, nie reagował na polecenia, odwracał się pupą jak kładł się spać...

-za każdym razem po jedzeniu przychodził się pochwalić, że zjadł. I za każdym razem wracał do miski zobaczyć czy przypadkiem jedzenie na nowo nie urosło. Przez prawie 10 lat nie urosło nigdy, ale on zawsze sprawdzał. To się nazywa konsekwencja.

-przygarnięty, gdy był koszmarnie brudny i zainsektowany sam susem wskoczył do wanny i siedział tak bez ruchu, póki wszytskie zabiegi pielęgnacyjne nie zostały zakończone

-nie ruszył nic ze stołu - ale w Bieszczadach na ognisku, gdy wszyscy upiekli już sobie kiełbaski i karkówki i te takie inne odstawili na takie drewniane ławy za siebie, zrobił rundkę po tych ławkach (ciemno było, nie było widać skurczybyka) i zeżarł wszystkie porcje. Odchorował to później koszmarnie ale to już całkeim inna historia

-nie dał się pokonać cyście na pęcherzu, nietolerancji pokarmowej, krwotocznemu zapaleniu żołądka i jelit, wielokrotnym uszkodzeniom rogówki, zwyrodnieniu zastawki, zwyrodnieniu kręgosłupa, dysplazji stawów biodrowych, zespołowi końskiego ogona, nowotworowi i trzem wylewom. Poddał się dopiero przy czwartym.....

Właściwie nie On, tylko ja...I właściwie nie poddałam, tylko nie miałam serca go męczyć....

Mogę tak wymieniać bez końca...

Sama widzisz Niunia, że miałam najlepszego psa na świecie..................

Link to comment
Share on other sites

To jedna z piękniejszych opowieści o przyjacielu, jaką czytałam... Mieliście oboje wiele szczęścia, że dane Wam było tyle lat być razem. A Twoja decyzja, żeby go nie męczyć, była najsłuszniejszą z możliwych. To właściwie dowód miłości do niego.
Wiele lat temu, kiedy za wszelką cenę starałyśmy się z mamą ratować naszą umierającą na raka sunię, lekarz w końcu zapytał "Ile jeszcze w imię swojej egoistycznej miłości będziecie ją męczyły? Dlaczego nie pozwolicie jej godnie odejść, tylko utrzymujecie ją w takich cierpieniach tylko dla siebie?"
Jesteś pięknym Człowiekiem, a Vario mieszkał w najlepszym z możliwych dla niego domków. Duże ukłony dla Ciebie gusiu...

Link to comment
Share on other sites

To piszę dalej....

-uwielbiał arbuza, na sam jego widok dostawał ślinotoku. Jak miał do wyboru arbuza czy kabanosa, wybierał arbuza

-niewzruszony na wszystkie ataki agresji ze strony innych psów, nawet się nie zatrzymywał tylko patrzył pogardliwie i podnosił nogę....przyprowadzałam mu do domu różne psie łachudry a on to znosił, pozwalał jeśc ze swoich misek i włazić mi na kolana. Na starośc tylko mu się zmeniło i zazdrosny był raz. O Patosa.

-uwilebiał bawić się falami. Serce miał chore więc nie pozwalaliśmy pływać mu zbyt długo. Pakowaliśmy go na materac dmuchany i płynęliśmy razem z nim. Wskakiwał do wody, gdy któreś z nas w jego mniemaniu odpływało za daleko i ściągał nas z powrotem w pobliże materaca

-przez sen potrafił szczeknąć tak głośno, że budził się tym swoim szczeknięciem i zdziwiony nie wiedział gdzie jest

-po przygarnięciu łaził za nami krok w krok, nie było mowy, żeby gdzieś pójść bez cienia. Spał głębokim snem, na boczku, śniąc przebierał łapkami, wychodziłam na 2 minuty do toalety, a on już czekał pod drzwiami. I tak to trwało wiele lat

-pchał się zawsze tam gdzie było najmniej miejsca i gdzie był najmniej potrzebny, mogło mu byc cholernie nie wygodnie ale musiał nas mieć na oku

-nienawidził jak zbliżało mu sie twarz do pyska. Nie znosił. Do końca życia warczał na mnie jak całowałam go w pysk, gdy nie miał na to ochoty. Karcony za to warczenie udawał, że nie warczał, tylko ziewał....Wielokrotnie uprzedzałam róznych ludzi, którzy chcieli go pogłaskać trzymając twarz zbyt blisko, jak się to może skończyć. Nie wierzyli bo przecież Vario jest oazą spokoju. No to tą swoją niewiarę przypłacili draśnięciem po kle na nosie, policzku lub okolicach oka.

-ładował się w każdy napotkany zbiornik wody. Jeziora, może, strumień - nieważne - byleby się zmoczyć. Futra miał tonę, mokrym psem śmierdział później dwa dni.

-jeśli chciał wyjść w nocy nigdy nie budził mnie piszczeniem. Stawał przy krawędzi łóżka ze swoim nosem 5 cm od mojego i gapił się w oczy. Jak to nie skutkowało zaczynał sapać. Mógł tak wytrzymać wiele minut. Piszczał dopiero wtedy gdy widział, że otworzyłam oko.

-mimo, że miał do dyspozycji 1,28 h działki w Bieszczadach - trawa, trawa i tylko trawa, nie załatwiał się na jej terenie. Trzeba go było wypuszczać na drogę polną graniczącą z tą działką i dopiero wtedy...

-szczekał od momentu zadzwonienia domofonu do momentu wejścia gości do domu. Prośbą, groźbą, niczym nie dało się go tego oduczyć. A, że mieszkaliśmy na 3 piętrze bez windy bywało wesoło. Były takie osoby, na które szczekał po wejściu do mieszkania gdy tylko się poruszyły. Sam je sobie wybierał. O co mu chodziło?-nie wiem do tej pory.

-często zasypiał z łapką na mojej stopie. Toczyliśmy walkę czyja łapa będzie na wierzchu. Zawsze musiała byc jego. Nie było innej opcji...

-sam wybrał tą działkę bieszczadzką......gdy wysiadł tam pierwszy raz, zachowywał się jak nigdy wcześniej ani później - skakał, szczekał, piszczał, biegał w tą i spowrotem. Reagował podobnie później wiele razy gdy tam jechaliśmy. Kilka kilometrów przed celem już piszczał w samochodzie i się wiercił. Ale aż tak śmiejącego się jego pyska nie widziałam nigdy więcej, tylko wtedy gdy był tam po raz pierwszy.
Znalazł swoje miejsce na ziemi. A ja swoje przy okazji.....
Tam go pochowałam...Nie mogło być inaczej....

Link to comment
Share on other sites

Nic mnie nie wzrusza tak jak TM... ale Gusiu Twoje wspomnienia doprowadził, że mi dech zaparło.. nie mogę słowa powiedzieć, a łzy same płyną.. Zazdroszczę, podziwiam i współczuję .. Nie wiem co bardziej.
Nie wiem, nie wiem co napisać..
Vario (*)...

Link to comment
Share on other sites

jak to czytam Gusiu.....ogarnia mnie raz wzruszenie, raz radość

on był niesamowitym psem....niesamowitym przyjacielem i jakoś mi ulżyło jak wspomniałaś o miejscu jego pochówku...o tym, że to było jego miejsce na ziemi



okazało się nawet że z niektórych zachowań był toćka w toćkę jak Rufus.... nie wiem jak go zniósł przez te dwa dni... musiał wiedzieć, ze Rufus jest specjalnej troski :cool1:

Link to comment
Share on other sites

[quote name='rufusowa']jak to czytam Gusiu.....ogarnia mnie raz wzruszenie, raz radość

on był niesamowitym psem....niesamowitym przyjacielem i jakoś mi ulżyło jak wspomniałaś o miejscu jego pochówku...o tym, że to było jego miejsce na ziemi



okazało się nawet że z niektórych zachowań był toćka w toćkę jak Rufus.... nie wiem jak go zniósł przez te dwa dni... musiał wiedzieć, ze Rufus jest specjalnej troski :cool1:[/quote]

Po prostu go olał....

Link to comment
Share on other sites

Różne rzeczy mi się przypominają...
Mam nadzieję, że kiedyś będę umiała się do tych wspomnień uśmiechnąć.

-uwielbiał lody za automatu, zawsze jedliśmy je we dwójkę - on waniliowo-czekoladowego, ja waniliowego

-gdy wjeżdżał kolejką na Skrzyczne albo Czantorię rozglądał się całą drogę zaciekawiony, ale wył przy tym niemiłosiernie. Na górze wszyscy się uśmiechali i mówili "O, to ten pies co wył całą drogę"

-do końca życia na zawołanie i stosownie do okoliczności, jak wychodziłam z domu a on tego nie chciał robił minę "Jestem najbiedniejszym psem na świecie a Ty mnie zoooostaaaawiaaaasz"

-jak był na wakacjach w Chorwacji popłynęliśmy statkiem na cały dzień na wycieczkę na nie pamiętam już jaką wyspę. Na wyspie był obiad bezgranicznie podlewany młodym winem z karafek. Na stateczek wracaliśmy na cięęęęężkich nogach mocno spóźnieni. Cały stateczek czekał tylko na nas, a on z uśmiechniętym pyskiem, na oczach wszystkich wkurzonych turystów wskoczył do wody tuż przy stateczku i pływał sobie, za nic nie chcąc wyjść na ląd

-i jeszcze jedna historia,morda mi się śmieje jak sobie to przypominam. Na Korsyce tym razem. Wracaliśmy z wakacji, upał był niemiłosierny, 35 stopni w cieniu, a on czarna sierść, w pobliżu nawet kawałka cienia. Na wjazd na prom trzeba było czekać koło godziny, a tam setki samochodów na rozgrzanym asfalcie. Podjeżdżając do tego promu widziałam fontannę,takie strumienie wody wylatujące z otworów w ziemi - podobna do tej w Galerii Mokotów. No to Pana zostawiliśmy w kolejce na ten prom a sami poszliśmy pod tą fontannę. Kuupa ludzi tam była zgromadzona przy tej fontannie, wszyscy szukali ochłody. Stali sobie przy tych dziurach w ziemii i łapali wodę w dłonie itp. Variucho też się chciał ochłodzić. Pił sobie wodę z tej fontanny, wsadzał tam łapy, w końcu usiadł dupskiem na jedne z tych dziur. Woda przestała lecieć ze wszystkich. Na początku nie załapałam, ale w końcu mnie oświeciło, że jego dupsko zatkało tą dziurę co ma bezpośredni związek z niewylatywaniem wody. Ludzie zaciekawieni, zaniepokojeni i zdziwieni zaczęli podchodzić do tych innych dziur, pukać w nie, nachylać się nad nimi itp. Jak Vario podniósł swoją psią dupę, woda ze wszystkich otworów trysnęła ze zdwojoną siłą. Większośc ludzi przy fontannie była mokrusieńka - panie w szykownych sukienkach, panowie w lnianych garniturach.....Myślałam, że rozpęta się mega awantura. A oni bili mu brawo.............

Link to comment
Share on other sites

Wczoraj zadzwonił do mnie Varia Pan.
Przeżywa to wszystko bardzo silnie, i jest mu o tyle ciężej, że jest za granicą. Swojego pieska widywał przez ostanienie półtora roku, raz na 6 miesięcy.
A Vario był jego pierwszym w życiu psem.
Ukochanym.
Oczkiem w głowie.
Najważniejszym na świecie.
Ma telefon, taki z klapką, który w środku ma normalny wyświetlacz, a na klapce taki malutki. Oczywiście na obu wyświetlaczach zdjęcie Varia...

I wczoraj, nagle, niedotykany, nienaciskany, nieruszany (telefon leżał na siedzieniu pasażera) ten mały wyświetlacz pękł. Pękł jakoś tak wewnątrz. Na szybce nie ma żadnego pękniecia, żadnej ryski.

A jak pękł to rozlał się wszystkimi kolorami tęczy. Zdjęcia Varia już nie widać.

A ja bardzo, bardzo mocno chcę wierzyć, że to nie przypadek.....

Link to comment
Share on other sites

Piękna opowieść, piękna przyjaźń.... Pomyśl gusiu, że nie każdy w życiu ma szansę na przeżycie czegoś takiego.... Za każdym razem, kiedy czytam kolejny Twój wpis, biegnę mocno przytulić moje psy i myślę, że często czowiek myśli, że ten czas spędzany z nimi nigdy się nie skończy, a przecież tak nie jest. Dlatego warto teraz, natychmiast poświęcać im jak najwięcej czasu, chłonąć tę ich miłość i przywiązanie, oddawać swoją, żeby starczyło na wiele tak wspaniałych wspomnień, jak Twoje.
Nie znam Cię, ale lubię coraz bardziej z każdym kolejnym Twoim wpisem...

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Ewa Marta']Piękna opowieść, piękna przyjaźń.... Pomyśl gusiu, że nie każdy w życiu ma szansę na przeżycie czegoś takiego.... Za każdym razem, kiedy czytam kolejny Twój wpis, biegnę mocno przytulić moje psy i myślę, że często czowiek myśli, że ten czas spędzany z nimi nigdy się nie skończy, a przecież tak nie jest. Dlatego warto teraz, natychmiast poświęcać im jak najwięcej czasu, chłonąć tę ich miłość i przywiązanie, oddawać swoją, żeby starczyło na wiele tak wspaniałych wspomnień, jak Twoje.
Nie znam Cię, ale lubię coraz bardziej z każdym kolejnym Twoim wpisem...[/quote]

Dzięki za ciepłe słowa Ewa.
Ja po prostu miałam to szczęście mieć najlepszego psa na świecie....
Tak, wiem, że każdy właściciel tak mówi o swoim psie, o swoich psach.
I dobrze. Bo tak właśnie powinno być.
Z tym, że mój Vario był naprawdę wyjatkowy.

Link to comment
Share on other sites

To, jak wyjątkowe one są, zależy w dużym stopniu od tego, jak je traktujemy. Musiałaś zasłużyć na to, że Vario był taki wyjątkowy. Obdarzył Ciebie i swojego Pana miłością absolutną, bo daliście mu ciepło, miłość, poczucie bezpieczeństwa i czas.
Cudowne jest to, że jeździł z Wami wszędzie, a nie był podrzucany gdzieś do rodziny, co jest częstą praktyką. Czuł się członkiem rodziny, był ważną częścią stada, więc jak mógł byc inny?

Link to comment
Share on other sites

Tyle, że dla mnie to nic nadzywczajnego...
Nie wyobrażam sobie jechać na wakacje bez niego, nie wyobrażam sobie iść na spacer do niego, nie wyobrażam sobie wypadów na grille i inne takie bez niego. Tyle się mówi o tym, że pies jest członkiem rodziny. No skoro tak, to czy dziecko np zostawiłoby się w domu bo na wakacjach jest niewygodne? Przecież to nienaturalne.

Naprawdę w takim traktowaniu psa nie ma niczego nadzwyczajnego.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='gusia0106']Naprawdę w takim traktowaniu psa nie ma niczego nadzwyczajnego.[/quote]

Dla Ciebie, dla mnie i dla większości ludzi na dogomanii nie ma. Niestety dla wielu innych to normalne, że jak leci np. na Majorkę to psa upycha u rodziny albo w hoteliku. Czasami spotykam się z tak beznadziejnym brakiem myślenia o tym, co takie psisko przeżywa, kiedy rozstaje się ze swoimi bliskimi, że nóż się w kieszeni otwiera.
Vario miał to szczęście, że znalazł się w Rodzinie, która jak kocha, to do końca. Ja też nie wyobrażam sobie wyjazdów bez psów. Kupiliśmy nawet przyczepę, żeby móc swobodnie się z nimi przemieszczać i żeby wszędzie czuły się dobrze i "u siebie". Jeżdzimy tylko tam, gdzie możemy zabrać psiury. Tak jak dziecka, tak teraz ich nie zostawiam nikomu, niemniej nie wszyscy myślą tak samo...

Link to comment
Share on other sites

Wciąż o nim myślę....

Takim zaprzeczeniem stereotypów był mój pies.

Był ofiarą wakacji. Wyrzucony latem, w nocy, na początku czerwca sądzę, z samochodu jadącego na lotnisku. Zanim go wzięłam do domu, widziałam go z miesiąc wcześniej jak biegał biedny między blokami i wzdłuż ulic i ewidentnie czegoś szukał. Kogoś bardziej... A później, już po tym miesiącu, znalazłam go leżącego przy drodze dojazdowej do osiedla, już z przetrąconym biodrem, niechcącego nic zjeść, ani wypić. Obejrzałam, sprawdziłam czy łapki całe, czy chodzi, nakarmiłam na siłę, napoiłam na siłę i poszłam do domu. A on, cwaniak, przyszedł pod klatę (gapiłam się przez okno) i zawył.....Minutę później już był w domu.

Ale nie o tym chciałam.

Lubił wyjeżdżać i do wycieczek zawsze był pierwszy. Ale po paru dniach chciał już wracać do domku. Domek był jego azylem. A, że chce wracać poznawaliśmy zawsze po tym, że wskakiwał do samochodu i wolał spać w nim niż np w kwaterze czy namiocie.

Powinien nienawidzić samochodów przecież. A uwielbiał i samochód i podróże.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...