dziuniek Posted May 19, 2017 Author Posted May 19, 2017 Co u mnie? Ciągłe odchodzenia...Śmierć atakuje zawsze znienacka, nigdy od tej strony, z której bym się jej spodziewała. 29 kwietnia zmarł Colins, owczarek szkocki, którego wzięłam do siebie w sierpniu zeszłego roku. Colins miał nieczynne jedno płuco, w drugim otorbiony ropień oraz porażoną krtań. To wszystko powodowało, że mimo wszelkich środków ostrożności łatwo zapadał na zachłystowe zapalenie płuc. Tego ostatniego nie przeżył, miał leukopenię i nastąpiła sepsa. Wszystko trwało dobę, nie miał specjalnych objawów, tylko szybko osłabł. Kiedy zawiozłam go o północy do kliniki, lekarz nawet nie chciał zostawić go w szpitalu-nic osłuchowo nie stwierdzał. Ale poprosiłam, widziałam, że jest tak słaby, że nawet nie reagował przy badaniu. Dwie godziny później lekarz zadzwonił, że zrobił rtg i jest bardzo żle. O czwartej nad ranem Colins już nie żył.Colins był psem "nieobsługiwalnym" i nieprzewidywalnym, ale jakoś dostosowaliśmy się do siebie. Zaczął przychodzić na przytulanie i głaskanie, ostatnie miesiące były dobre: czuł się nieźle, poszczekiwał na ulicy na psy, był zainteresowany otoczeniem, aktywny w domu. Na ulicy wszyscy go "znali" i zaczepiali hasłem "Lassie wróć"-Polacy, cudzoziemcy, młodzi i starzy. Za długo było dobrze...Nie wrócił z ostatniej, króciutkiej podróży do kliniki. Quote
dziuniek Posted May 19, 2017 Author Posted May 19, 2017 20 kwietnia, w dzień moich urodzin "zafundowałam" sobie prezent: śmierć mojego ukochanego kota Gregorka. Zafundowałam sobie spokój sumienia, że już go nie męczę codziennymi kroplówkami, tym, że chce jeść a nie może, tym, że nie schudnie już więcej ani grama. Walczyłam, żeby żył, był młody, bo osiem lat dla kota to nic. Ale Gregorek miał za małe narządy wewnętrzne, mimo kroplówek parametry nerkowe pogarszały się. Gregorek był wielkim, pięknym kotem, w świetle słonecznym brązowy w paseczki, z dala-czarny. Przed jego śmiercią mogłam go podnieść jedną ręką, zwijał się w kłębuszek i całe dnie spał. Uwielbiam czarne koty, ale nie mam do nich szczęścia: trzeci umarł w kwiecie wieku. Pierwszy-Filemon- miał dziesięć lat (nowotwór w uszach), drugi Dymitr wyciągnięty z kanału przez strażaków był krótko, trzeci Greg. Bardzo do niego tęsknię, mimo czterech kotów w domu, które oblepiają mnie w nocy. Ale Gregorek był jeden. To kot z mojego awatarku. Quote
dziuniek Posted May 19, 2017 Author Posted May 19, 2017 Nie biorę więcej zwierząt, nie mam siły, mam zespół cieśni nadgarstka, sarkoidozę, niewyleczony kręcz szyi itd itp. PO CO MI kolejne śmierci??? Po co słuchanie w nocy, czy każdy oddycha i przenoszenie na legowiska tych, które "nie trafiły z powrotem"??? Po co narażanie się na uwagi przechodniów: a co ten piesek taki chudy?, a czemu ma takie białe oczy, jest ślepy??? a nie męczy się?a po co pani tyle psów??? I czekanie, znów na śmierć, który teraz, który jest najsłabszy, najbardziej demencyjny, najbardziej chory. A śmierć-jak zawsze przyjdzie znów nieoczekiwanie, jazda do lecznicy taksówką w nocy albo trudna decyzja w dzień, bo już za bardzo cierpi... Porter miał operację kaszaka. Po tygodniu szew otworzył się, skóra popękała, do tej pory nie doszedł zupełnie do siebie, kręci się w kółko, nie chce leżeć w legowisku, są dni ze "nie umie" jeść. Na skórze, na kościstych wypustkach pojawiły się nowe dziury, bardziej odleżynowe. Roki miał załamanie: żołądek przestał pracować, nie przesuwał treści, która sfermentowała, nastąpiło rozszerzenie, wyszedł z tego, ale jeszcze bardziej schudł, słabo je, przesypia większą część doby, chociaż czasem marudzi pół nocy. Pudlik przeszedł zapalenie wątroby, myślałam, że już po nim. Wywinął się śmierci, ale coraz bardziej jest demencyjny, coraz gorzej kustyka na spacerach, to właśnie jego w nocy "zbieram" z podłogi do koszyka. A w schronisku wciąż nowe i nowe stare, chore psy, co któryś pójdzie do adopcji, na jego miejsce przychodzą dwa, jeszcze starsze, jeszcze bardziej chore... Nie biorę więcej zwierząt. Od dwóch tygodni mam w domu Ptysia: chore serce, lekko uszkodzony kręgosłup, złamane prącie, ślepy. Futrzak, ogolony do łysa w schronie, bo był taki brudny, zapchlony i ze zmianami skórnymi. Quote
inka33 Posted May 21, 2017 Posted May 21, 2017 Dziuniek, bardzo to smutne wszystko, aż nie wiem, co napisać... :( Powiem więc tylko, że rozumiem, że masz dość. Może przekroczyłaś już granicę wytrzymałości... Pozdrawiam ciepło. Quote
sleepingbyday Posted May 31, 2017 Posted May 31, 2017 dziunie k -przede wszystkim bardzo mi przykro z powodu Śmierci Gregorka. Zawsze cierpimy, gdy nam zwierzęta umierają, ale są takie śmierci, które rozwalają człowieka na obie łopatki i na długo. Quote
dziuniek Posted July 2, 2017 Author Posted July 2, 2017 14 czerwca zmarł Roki. Oprócz drżenia łap, trudności ruchowych i ogólnej słabości dołączyła biegunka. Była już bardzo silna. Roki nie mógł wstać z legowiska (dotychczas sam wstawał), a kiedy załatwił się, leżał bardzo osłabiony. Takim widziałam go po raz pierwszy (nie licząc poprzedniego załamania). W samochodzie do lecznicy zauważyłam, że Roki ma powiększony obrys brzucha. Rzeczywiście, u lekarza okazało się, że żołądek jest zgazowany i następuje jego rozszerzenie. Lekarz powiedział, że Roki nie przeżyłby drugiego płukania żołądka, ze względu na ogólny stan. Podjęta reanimacja byłaby tylko dręczeniem psa i tzw. uporczywą terapią. Podjęłam decyzję o skróceniu mu cierpień, bo w tym momencie już bardzo cierpiał. Roki zasnął na moich rękach. Zrobiłam dla niego wszystko, co mogłam. Ale i tak pozostaje żal, że Roki miał dom tylko cztery i pół miesiąca. Był już na pewno bardzo stary, no i schorowany. Dwa lata schroniska też zrobiły swoje. Los oszczędził mi i mojemu psu Marcusowi takiego powolnego umierania, problemów z kręgosłupem i stawami. Marcus nigdy nie leżał, trzy nowotwory zabrały go w ciągu miesiąca. Musiałam jakiemuś psu oddać to, co ominęło mnie przy Marcusie: trudną opiekę nad dużym psem. To, co robiłam, nie było przykre i ciężkie (chociaż fizycznie tak)-jak niektórzy uważają- ale kiedy brałam Rokiego ze schroniska wiedziałam, że biorę go na końcówkę życia i że śmierć musi nadejść. TO jest straszne-czekanie na nieuniknione, patrzenie, jak każdego dnia jego stan (po względnym ustabilizowaniu na początku) będzie się tylko pogarszać. Roki, drogi piesku, starałam się. Quote
dziuniek Posted July 2, 2017 Author Posted July 2, 2017 16 czerwca rano Porter-Misio odszedł. Od kilku dni był osłabiony, niektórych posiłków nie mógł zjeść. W nocy był bardzo niespokojny, chodził, przewracał się i stękał z bólu. Zrobiłam mu zastrzyk z tramalu, zasnął. Rano pojechaliśmy do weterynarza na badania i kroplówki. Wyniki miał dobre, ale w jego stanie niewiele mogły powiedzieć. Wieczorem zabrałam go do domu. Drugi dzień nic nie mógł zjeść, nie wstawał, załatwiał się pod siebie. I jęczał. To było najgorsze. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby pies tak jęczał jak człowiek, kiedy go boli. Przy dotknięciu krzyczał. Dałam mu zaraz tramal, zasnął. Rano, kiedy lek przestał działać, zaczęło się to samo. Zawiozłam go do lecznicy. Ostatni raz. Nie mogłam znieść tego, że tak cierpi. Pies, który prawie nie wydawał z siebie głosu, który nigdy nie szczekał, teraz głosem dawał znać o bólu. Napatrzyłam się na tyle psich oznak cierpienia, ta chyba była najgorsza, na szczęście tramal przynosił mu sen. Porter-Misio odszedł bezgłośnie. Był u mnie dwa lata, "pies z igłą w brzuchu". Zawsze trochę dzikawy, zawsze bał się ręki podniesionej nad głową, dotyku, podnoszenia. Ale w domu już nie gryzł, tak jak w schronisku. Na ostatniej wizycie lekarz powiedział, że Porter już nie oponuje przy manipulacjach. I to był zły znak. Był już za słaby. Misiu, cierpienie skończyło się. Quote
dziuniek Posted July 2, 2017 Author Posted July 2, 2017 Odeszły dwa psy, tylko dwa, a zrobiło się przeraźliwie pusto. Spacery nagle zaczęły mi zajmować tylko połowę dotychczasowego czasu. Uświadomiłam sobie, że dlatego, iż po każdym powrocie musiałam zająć się Rokim, który wstał tymczasem z legowiska, załatwił się, przewrócił. Trzeba było zrzucić okrycie i sprzątać. Kolejny spacer i po powrocie to samo. Porter też załatwiał się pod siebie i przewracał, często siuśki wsiąkały mu w futro i trzeba było go wykapać. Lekarz, apteka, pranie to wszystko jak przy malutkich dzieciach. Końcówka życia tych dwóch psów nie była najlepsza. Nie miały nowotworu, mocznicy, żadnej choroby , która zabija szybko albo szybko pozwala podjąć decyzje. Umierały powoli, na demencje, spondylozę, spondyloartrozę. A jednak taki dzień kiedyś nadchodzi, zwykle jest to jakieś załamanie zdrowia, z którego zwierzę już nie wyjdzie kolejny raz. Śmierć zawsze przychodzi jak złodziej-w nocy, niespodziewanie. Krótki szok i wiadomo na pewno, że teraz już koniec. Już nie da się nic zrobić, trzeba się pogodzić, trzeba pomóc przyjąć ją bezboleśnie. Quote
dziuniek Posted July 2, 2017 Author Posted July 2, 2017 Od jakiegoś czasu w schronisku siedział Miszka, piesek "lękowy", gryzący, zawsze w kąciku wybiegu na palecie albo w w salce w materiałowej budce. Spoglądał spod oka, trzeba się było natrudzić, żeby założyć go na smycz. Potem dowiedziałam się, że korzystał z każdej nieuwagi, żeby czmychnąć z boksu. Pewnej soboty ktoś nie zamknął furtki i Miszka uciekł ze schroniska. Natychmiast pojechałam, chodziłyśmy z koleżankami tego dnia i kolejnego, szukając go. Wiedziałam, że nie jest długodystansowcem, czasem kulał, brał leki na serce. Przepłakałam dwa dni. W poniedziałek wolontariuszka zauważyła go, jak biegł przed autobusem, wyskoczyła, przygniotła krzakami i złapała. Miszka dotkliwie ją pogryzł i musiał odbyć tzw. obserwację. Miszka to klon Portera na krótkich nóżkach. Czarny, niezauważalny. Nie wiem, dlaczego mimo wyjątkowo dobrego opisu (piesek do przytulania i głaskania, oczywiście po oswojeniu ;-) ), nie zadzwonił ani jeden telefon. Ludzie traktują czarne psy jak czarne koty, czyli boja się pecha. A ja uwielbiam czarne zwierzęta, psy i koty, są piękne. Miszka chwilę po złapaniu. Quote
dziuniek Posted July 2, 2017 Author Posted July 2, 2017 Miszka to pies, dla którego świat jest jednym wielkim lękiem. Nie wiem, gdzie "uchował się" przez tyle lat. Bał się wszystkiego: ludzi, odgłosów w schronisku; zawsze, nawet na spacerach rozglądał się, gdzie uciec. Miszka ma chore serce. Kilka dni temu przywiozłam Miszkę do domu. Wychodzi na spacery na dwóch parach szelek , boi się bardzo odgłosów miasta, ale w domu już sam podchodzi, nie gryzie, gdy zapinam mu smycz,a raczej przepinam, bo na razie ma na stałe krótką. Pierwszego dnia pognał od razu w kąt, a w nocy schował się do kociej budki, specjalnie dla niego przygotowanej. Wykapałam go, chociaż na pewno był to stres, jednak stał spokojnie w wannie. Teraz czeka mnie wyczesywanie starego, zrudziałego futra. Miszka w samochodzie, kiedy zrozumiał, że nie może wyskoczyć oknem, położył się grzecznie. Po kąpieli, powycierał się sam, o koc ;-) Quote
Lida Posted July 2, 2017 Posted July 2, 2017 Dziuniek, ale Ty jesteś niezwykłą osobą. Silną, pełną miłości i dobroci. Czytam ten wątek od dawna i chylę czoła. Jesteś taką damską wersją św. Franciszka. Mam nadzieję, że dobroć, którą dajesz zwierzętom wróci do Ciebie po stokroć. Wielki szacunek, Dziuniek Quote
dwbem Posted July 2, 2017 Posted July 2, 2017 Dziuniek, ja też cię podziwiam i wielki szacunek za wielkie serce dla tych biednych, starych i chorych stworzonek. A ja tak jak ty właśnie czarne psy i koty lubię najbardziej i nie rozumiem tego średniowiecznego zabobonu w XXI wieku. Quote
dziuniek Posted July 8, 2017 Author Posted July 8, 2017 Zapraszam serdecznie na BAZAREK z różnościami do 16 lipca do godz. 20: Quote
dorcia2 Posted July 16, 2017 Posted July 16, 2017 Dnia 2.07.2017 o 18:48, Lida napisał: Dziuniek, ale Ty jesteś niezwykłą osobą. Silną, pełną miłości i dobroci. Czytam ten wątek od dawna i chylę czoła. Jesteś taką damską wersją św. Franciszka. Mam nadzieję, że dobroć, którą dajesz zwierzętom wróci do Ciebie po stokroć. Wielki szacunek, Dziuniek to prawda , tylko żeby ta dobroć wracała Quote
dziuniek Posted September 24, 2017 Author Posted September 24, 2017 Pod koniec lipca zabrałam ze schroniska miot pięciu kociąt. TRZYDZIESTY ÓSMY miot tego roku, przywieziony przez straż miejską. Oczywiście kocięta bez matki. Wszystkie obecnie są do adopcji. Każde z kociąt swojego czasu napędziło mi strachu. Wszystkie przechodziły prawdopodobnie jakąś chorobę wirusową i każdego musiałam po kolei reanimować: kroplówki, glukoza, masaże, antybiotyk. Teraz już są zdrowe, odrobaczone, czekają na zaszczepienie. Lekarka powiedziała swojego czasu: "wiem, że pani się stara, ale połowa takiego miotu bez matki nie przeżywa, nie mają przeciwciał, chorują". Ale żyją, wszystkie pięć! Marilla, Priscilla, Shirley, Walter i Gilbert. Maja już osiem tygodni, same jedzą i latają jak szalone po pokoju. Na noc jeszcze zamykam je w klatce, bo niektóre psy chyba myślą, że to myszy ;-) A kto ma ochotę na kotka, zapraszam!!! 696 428 111 Quote
dorcia2 Posted January 1, 2018 Posted January 1, 2018 serdeczne życzenia spokojnego Nowego Roku Quote
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.