Jump to content
Dogomania

Ludi

Members
  • Posts

    121
  • Joined

  • Last visited

Everything posted by Ludi

  1. Do parku idzie się tą samą drogą - a powiem szczerze, że próbowałam już zmieniać trasę, i zawsze było tak samo, co więcej, w innym niż zazwyczaj kierunku za nic nie chciała iść. Próbuję też czasami ją nosić, ale faktycznie, do parku jeszcze jej w ten sposób nie zbierałam. Wątpię, cz jest jakiś stały "straszak" na dworze, bo na spacerze pół godziny temu przestraszyła się na schodach sąsiadki słusznej postury niosącej w torbie kwiatka. To jest po prostu loteria, czego się wystraszy, bo większości ludzi nie boi się w ogóle. Zatrzymałam się, przeczekałam, pogadałam chwilę z tą sąsiadką, żeby widziała, że ja się jej nie boję... i poszła.
  2. Samochód jest, nie ma prawa jazdy ;) Musiałabym poprosić tatę, ale myślę, że zawiezie nas, kiedy będzie miał chwilę.
  3. Bardzo dziękuję, na pewno poczytam - staram się teraz "na nowo" oswoić ze szczeniakiem, w dodatku, ze szczeniakiem schroniskowym, co prawda moja poprzednia psina też była ze schronu, ale kiedy miała te kilka miesięcy, ja miałam kilka lat... Zawsze wychodzimy tak samo, o podobnych porach, ma jedną obróżkę i smycz. Czasami na spacer zabiera ją moja mama, rzadziej tato, kiedy ja jestem w pracy, cztery godziny dziennie (od jesieni zaczynam na nowo studia, więc będą z nią wychodzić częściej). Na osiedlu mamy sporo psów biegających luzem (takie "psy kochanych pańciów", rano wypuszczone, wieczorem zgarnięte z powrotem... porażka), ale żaden z nich się takimi skrajnymi cechami nie wykazuje. Podobnie te "smyczowe". (Śliczne księżycowe imię ;) U mnie miał być Baldur, ale trafiła się sunia :mdrmed:) To może faktycznie jest sposób - problem tkwi w tym, że ona w stronę domu szarpie tak bardzo rozpaczliwie, że mogę zapomnieć np. o nauce spokojnego chodzenia na smyczy. To dla mnie ważne, bo 20 kg psa z korzeniami wśród zaprzęgowych... już widzę siebie, jak lecę za smyczą i powiewam na wietrze :grin: Spróbuję, i napiszę, co się stało. Obstawiam jednak na podstawie obserwacji, że napadnie mnie i zacznie obgryzać.
  4. Bardzo mi przykro, wiem dobrze, co czujesz ._. Nie martw się, psinka jest już szczęśliwa i zdrowa, biega sobie po łąkach i tylko czeka, aż znów Cię zobaczy. Za Tęczowym Mostem czas płynie szybko, więc ani się obejrzy, a Ty zdążysz w tym czasie zrobić wiele dobrego dla piesków na Ziemi, tak, że będzie z Ciebie dumna. Trzymaj się!
  5. Bardzo dziękuję za wszystkie odpowiedzi :) Odpowiem na pytania: @Carey: Odkąd jest u mnie, nic jej się na dworze nie stało, w DT, w którym była trzy tygodnie też nie, niestety nie wiadomo, jak było w schronisku... Samochody ignoruje, naszym nawet chętnie jeździ, a te przejeżdżające obok nie robią na niej wrażenia... psy albo ludzie też w niej ni wzbudzają strachu. @Patmol: Na początku marca zachorowała na parwowirozę i walczyła z nią prawie miesiąc, więc przypuszczam, że dopiero u mnie zaczęła wychodzić na prawdziwe spacery... Obecnie waży 5,5 kg (to na nią za mało - ciągle dochodzi do siebie po chorobie), docelowo powinno być około 20. Przy tym jest dosyć wysoka, ma długie łapki. Faktycznie, spróbuję na spokojnie sobie z nią posiedzieć - chociaż już zatrzymywałam się na trawniku tuż przy domu, tam zostawałyśmy, wszystko sobie oglądała, później wykonywała komendy, które zna, bawiła się ze mną. I było w porządku. Przy próbie odejścia dalej... za nic. Do innych psów odnosi się bardzo ciekawsko, początkowo nie "zaprzyjaźniałam", bo była przed powtórnymi szczepieniami, więc czasem nawet sobie na nie poszczekiwała z daleka, teraz pozwalam się pobawić z tymi, które sama znam i wiem, że nie są agresywne - bawi się z nimi, bryka, nie boi się. Jest u mnie od prawie trzech tygodni. @Faustus: Dzięki :) Staram się jak mogę, żeby poznała jak najwięcej świata, ale przy tym się nie wystraszyła. Ale, jak powiedziała nasza pani weterynarz, schroniskowy psiak to zawsze "pies po przejściach" - dlatego od początku byłam nastawiona na pracę. Apogeum tego uciekania do domu osiągnęła wczoraj, ale wytłumaczyłam to sobie faktem, że dostała tabletkę na odrobaczenie - prawdopodobnie bolał ją trochę brzuch. Powiem też, że z okazji wypadania mleczaków jest praktycznie ciągle podenerwowana, chce coś pogryźć, zjeść, szarpać. Nie przechodzi tego zbyt łatwo. Tak się zastanawiam, może to mieć jakiś związek? Dziwi mnie też okropnie, że to zjawisko jest takie wybiórcze - bo naprawdę, czasem się udaje zabrać ją nawet na łąkę blisko domu, zapiąć na długiej lince i pobiegać, wtedy z kolei do domu... nie chce wracać. Kolokwialnie mówiąc, zgłupiałam już, o co temu mojemu futrzakowi może chodzić. Jak to szczeniak ma masę energii, a jest przecież idealna pogoda, żeby ją wyżyć na dworze...
  6. Poradźcie mi coś proszę, bo brakuje pomysłów... Moja Luna ma niecałe cztery miesiące. Na spacer, owszem, wychodzi, ale tylko po to, żeby się załatwić, po czym... natychmiast zaczyna wściekle szarpać w stronę domu. Nie pomaga niemal nic, szarpie, podskakuje, piszczy, wywija piruety na smyczy, byle iść z nią do domu. Nie dzieje się to zawsze, jednak w dużej większości przypadków... nie chce wyjść dalej, niż na trawnik przed blokiem, a o spacerze do oddalonego o dziesięć minut drogi parku mogę zapomnieć. Naprawdę nie mam już pojęcia, o co jej chodzi :niewiem: Jak próbowałam z tym walczyć? Zabieram na spacer zabawki, smakołyki, kliker, cały czas skupiam uwagę psa na sobie (poza chwilami, kiedy sobie cośtam węszy), bawię się, wołam, wydaję komendy, częstuję. Kilka razy udało mi się ją w ten sposób wyciągnąć na spacer dłuższy niż piętnaście minut, ale i tak w pewnym momencie zaczynała szarpać w stronę domu. Dodam, że Luna nie jest strachliwym szczeniakiem. Boi się raptem odkurzacza, na dworze czasami (rzadko) spłoszy widząc coś nowego, ale wtedy czekam, zajmuję ją czymś szybko, i po chwili się uspakaja. Jaka może być przyczyna i jak z nią pracować? Planowałam w sobotę zabranie jej autobusem do Wrocławia na weekend w ramach nieco bardziej zaawansowanej socjalizacji, ale w tej sytuacji, nie wiem, czy to dobry pomysł.
  7. I ja bardzo dziękuję za zajrzenie tutaj, i również pozdrawiam.
  8. ... ja mam chyba wyraz twarzy zbliżony do tej babci, kiedy jestem z psiną u weterynarza na szczepieniu x'D
  9. Tinę przywiózł do domu mój tato, miałam wtedy siedem lat. Nie byłam spokojnym dzieckiem, już wtedy miałam początki nerwicy. Odwiedził schronisko we Wrocławiu (wtedy na ulicy Skarbowców) i zdał mi po powrocie raport - "w klatce siedzi mały, czarny szczeniak, jest wychudzony, ma długie nóżki. Przysuwa się do szczebli, ale widząc rękę wyciągniętą w jego stronę, przykrywa się ze strachu tylną łapką" - decyzja była szybka, a upór siedmiolatka niezłomny - "chcę tego pieska" - nie znaliśmy wtedy nawet jej płci. Zaraz potem pojawiła się w domu - na powitanie zaczęła biegać po pokoju jak szalona, potwierdzając swoje charcikowate geny. Szybko się do nas przywiązała, chociaż na samym początku musieliśmy zawalczyć o jej życie - okazało się, że już w momencie, kiedy do nas przyjechała była chora... wszystko skończyło się dobrze po serii antybiotyków i witamin. I tak w moim domu rozszalało się psie szczęście. Miałam z kim rozmawiać, kiedy rodziców nie było w domu, był ktoś, kto leczył moje niepokoje i lęki, lizał po twarzy, pocieszał, rozbawiał. Z zapałem jadła warzywa, kochała biegać, nie znosiła wody. Pod naszą nieobecność wymyślała cuda - kiedyś zastałam ją stojącą na stole i obgryzającą kwiatki w wazonie... Dorosła ze mną, moja psia, najlepsza przyjaciółka. Z tym, że ja ciągle byłam młoda, a ona - coraz starsza... Dla człowieka przeskok od lat siedmiu do dziewiętnastu jest ogromny. Ja znalazłam w Tinie kogoś, kto połączył tę przepaść dla mnie, był stałym elementem, przystanią bezpieczeństwa na czterech łapkach. Niezależnie, jak się zmieniałam, co działo się w moim życiu - zawsze była, kochana, trochę strachliwa, rozpieszczona do granic możliwości. Kiedy ona się bała, pękało mi serce, kiedy była radosna - i mnie niezależnie od wszystkiego robiło się cieplej na duszy. Chyba nic dziwnego, że nie dopuszczałam do siebie faktu, że ją stracę, mimo, że węch się pogarszał, a siwych włosów na pysiu było coraz więcej... dbałam o nią jak mogłam, miała dwanaście lat, a ja nadal powtarzałam "ona jeszcze jest młoda, przed nią kilka lat życia". Nowotwór rozwinął się szybko, moje energiczne słoneczko z dnia na dzień gasło, cierpiało, w nocy nie spała, a ja klęczałam koło jej fotela, trzymając ją za łapę, za ogonek... Na dwa dni przed odejściem przyszła do mnie wieczorem, położyła się obok i przytuliła - jakby mówiła "nie martw się, poradzisz sobie" - a ja ryczałam jak bóbr, myśląc wtedy, że nie ma możliwości, żebym sobie bez niej poradziła. Potem były trzy miesiące niewyobrażalnej pustki. Naprawdę, myślałam już, że nie jestem w stanie żyć bez jej szczekania, spacerów, bez patrzenia na nią, bez jej nawyków i przyzwyczajeń... Obecnie jestem już w stanie napisać ten post, podarowałam też dom schroniskowemu psiakowi, którego bardzo kocham - i święcie wierzę w to, że mój Anioł Stróż ma cztery łapy i biały krawacik, i że dzięki niej nie spotka mnie nic złego, że leczy moje rany i podnosi mnie, kiedy mi ciężko, tak, jak robiła to przez trzynaście lat swojego życia. A nade wszystko, że dzięki niej będę najlepszym psim przyjacielem, jakim tylko mogę być. Chcę, żeby była ze mnie dumna. Dziękuję, kochanie. Tęsknię za Tobą codziennie, ale cieszę się, że teraz nic Cię nie boli... Biegaj do woli po łąkach, malutka, tam nie musimy szybko wracać ze spaceru, nikt nie śpieszy się do pracy i szkoły. I nie bój się niczego, od razu Cię zawołam, kiedy tylko przyjdę. [IMG]http://i36.tinypic.com/1h2crd.jpg[/IMG]
  10. Jakie są Wasze doświadczenia z karmą wymienioną w temacie? Ja nie wiem, co myśleć - karmię nią moją prawie czteromiesięczną Lunę (planujemy przejść na Juniora), skład karmy mi się podoba, sierść się po niej poprawiła (a ma co się poprawiać, psina przeszła w schronie parwowirozę), małej smakuje... ale tylko rozmoczona. Co mnie martwi? Wydaje mi się, że Luna ma problem z jej gryzieniem. Granulki są bardzo twarde, mam wrażenie, że za twarde na ząbki i uwrażliwione dziąsła szczeniaka. Do suchej podchodzi z rezerwą, polaną odrobiną wody wcina od razu... ponadto, potrafi załatwić się cztery razy dziennie. Kupa jest w normie, jest jedynie... za często. Co o tym sądzicie?
  11. [quote name='"katasza1"']A ja tak czytalam ten watek i myslalam sobie ze przesadzacie :P[/QUOTE] Ja tam się po prostu trochę z tematu nabijam ;) Uważam ludzi "dyskryminujących kundle" za dość żałosnych i nie żałuję, że nie zostają na pogawędkę. Co więcej, zauważyłam, że w nieznakomitej większości przypadków są to ludzie z psami w typie rasy, nawet nie zdający sobie sprawy, że nie, ich psiak nie jest rasowy. No ale po co trzymać z psiarzami, jak można oceniać ich po tym, ile wydali na psa... :roll: Dla mnie najważniejsza jest widoczna przyjaźń i zaufanie między człowiekiem a psiakiem a nie to, ile kto za niego zapłacił i skąd wziął, to nie torebka. Oczywiście, jeśli ktoś wymarzył sobie psa konkretnej rasy, kupił w hodowli, jeździ z nim na wystawy... to wszystko jest całkiem fajne i ok, dopóki nie zaczyna zadzierać demonstracyjnie nosa i traktować innych z góry, np. zabraniając swojemu psu bawić się z "nierasowymi". Rozumiem jeszcze całkiem obawę przed kontaktem z luźno biegającymi, zaniedbanymi... po prostu rezerwa w trosce o zdrowie pupila. Ale "rasowość" wyznacznikiem opinii? To już trochę przegięcie. Nie rozumiem tych ludzi i nie płaczę za ich sympatią, a takie spotkania traktuję z przymrużeniem oka, śmiejąc się z nich po prostu, bo przecież nie będę się smucić, że pancia/pancio sobie poszli :diabloti:
  12. Muszę w takim razie wymyślić jakąś intrygująco brzmiącą rasę będącą fuzją ON i haska :diabloti: Może owczarek polarny :lol:
  13. Odnośnie tematu, mam taką sąsiadkę - panterkowa panna z yorkiem pod pachą (naprawdę mi szkoda tych biednych yorków - nie dość, że się kojarzą... cóż, to jeszcze jak nie na rękach, to w torebce, a ta konkretna pani potrafi swojego unieść ZA SMYCZ do góry i w ten sposób na chwilę powiesić, bo jej się nie chce po niego schylić...). W zeszłym tygodniu, Luna była u mnie wtedy dosłownie od trzech dni, zaczepiła mnie na spacerze - zdziwiłam się, bo nawet "dzień dobry" mi normalnie nie odpowiada. Zadała kilka pytań, oscylujących wokół [I]zakupu[/I] psa, po czym standardowo zapytała, czy to ON (jest dość podobna do owczarka) - na odpowiedź, że nie, mieszaniec, bez słowa odeszła... :diabloti:
  14. Ja tylko dodam od siebie, że z tym lękiem przed wyciągniętą ręką, może lepiej będzie wyciągać ją powoli, i nie na całą długość, a jedynie zniżać dłoń do ziemi i kłaść na niej coś smacznego? Ponadto, pani weterynarz powiedziała mi, że w przypadku "psa po przejściach" dobrze jest stworzyć mu w sobie silnego przewodnika, dać komunikat "stoję za tobą murem i cię obronię, a ty nie musisz bronić mnie". Poleciła też książkę "Zapomniany język psów w praktyce" - może zajrzysz? Pozdrawiam i życzę samych sukcesów, nie poddawaj się, bo Leon na szansę wyrosnąć na wspaniałego psiaka ;)
  15. Wiecie co, pokrótce opowiem historię, która mi się przydarzyła zeszłego lata, odnośnie zostawiania psów pod sklepem. Moja mama wyszła w niedzielę koło siódmej rano z naszą dwunastoletnią suczką. Sunia była grzeczna, dobra, zostawała na minutę pod sklepem, a mama kupowała bułki i wracała. No sekundy. Tej niedzieli wyszła, a Tiny nie było... przybiegła z płaczem do domu, całą rodziną jej szukaliśmy, policja, pół osiedla. W międzyczasie okazało się, że jakiś podejrzany facet odwiązał smycz i zabrał ją (była ufna, w dodatku starsza, słaby węch, wzrok) - nie wiadomo dokąd. Ustaliliśmy szybko, że mieszka w barakach (takie meliny...), policja je przeszukała, wypytywała gościa, ten zaprzeczał, potem stwierdził, że tak, wziął psa, ale pies uciekł. KOSZMAR. Koło południa (po pięciu godzinach...) naszą sunię, wystraszoną, zmęczoną, przyprowadziła na osiedle jakaś pani, która napotkała ją biegnącą ze smyczą za działkami... trzy kilometry od domu. Wyrwała się typowi i w przerażeniu biegła przed siebie, my ciągle jeździliśmy samochodem, na rowerach, wołaliśmy, ale nie mogliśmy jej znaleźć. Szczęśliwie do nas wróciła, ale co się potem okazało... szajka gości z tych baraków przepijała wszystko, co mieli, a potem kradli psy... na obiad. Przepraszam za obrazowość, ale gdy się tego dowiedziałam, myślałam, że z nerwów zwymiotuję. Kiedy ją zobaczyłam, piętnaście minut klęczałam koło niej na podłodze i płakałam, a ona się do mnie tuliła... później kilka nocy przez sen piszczała i przebierała łapkami, jakby biegła. Nie potępiam ludzi, którzy zostawiają psy na sekundkę przed sklepem, wchodząc na maleńkie, szybkie zakupy. Ale ostrzegam po własnym koszmarnym doświadczeniu - NIE RÓBCIE TEGO, nawet na chwilę, zwłaszcza, jeśli nie macie możliwości obserwować psa, np. przez szybę. Może się okazać, że nie po prostu dotychczas nie mieściło się Wam w głowach, do czego są zdolni ludzie.
  16. W styczniu odeszła moja Tinka, trzy miesiące potrwało, zanim przekonałam resztę domowników, bo dla mnie od razu było jasne, że nie potrafię żyć w domu bez psa. Decyzja zapadła, rozpoczęło się przeszukiwanie ogłoszeń. Kilka dni szukania - często zdarzało się tak, że dowiadywaliśmy się, że piesek, który nas urzekł już znalazł dom. Oczywiście uważam, że to super, kiedy psiaki szybko znajdują swoich opiekunów, ale sami rozumiecie, jakie to emocje... W końcu, nie wiedząc, gdzie by tu jeszcze zajrzeć (nie znałam jeszcze dogomanii) pomyślałam sobie "może w Brzegu jest schronisko?" Zajrzałam na stronę, a tam moja psina... od razu zadzwoniłam, szybka decyzja, mała w tym czasie przebywała chwilowo w DT, ponieważ chorowała ciężko na parwowirozę, ale pani nie mogła jej zatrzymać, więc na dniach groził jej powrót do schronu. Dwa dni później miałam ją już na rękach i wiozłam do domu :)
  17. Podpisałam i rozesłałam wszystkim znajomym, są wśród nich ludzie wrażliwi, mam nadzieję, że roześlą i swoim znajomym, i tak zbierze się choćby kilkadziesiąt nowych osób. Przepraszam, jeśli przegapiłam gdzieś tę informację, ale - ile podpisów potrzeba?
  18. Witam serdecznie wszystkich wielbicieli czworonogów. Kilka słów o mnie - mam dwadzieścia lat, mieszkam pod Wrocławiem, interesuję się historią średniowiecza, zabytkową architekturą, językami z grupy germańskich, lubię czytać, zwłaszcza polską fantastykę (Pilipiuk, Piekara...) i popularnonaukowe historyczne. Przez kilka lat jeździłam konno, obecnie nie mam na to szans, ale marzę, żeby do tego wrócić. Muzyka? LastFm mówi, że kolejno Rammstein, die Toten Hosen, Angizia, Ataraxia... :) A teraz część ciekawsza, czyli o psach. w moim domu od zawsze był pies. Pamiętam owczarka podhalańskiego Bacę, kundelka Czikę, rottweilera Elzę. Pierwszym psim przyjacielem, którym opiekowałam się latami i który był naprawdę mój, była Tina. Tina, kundelek ze schroniska (mieszaniec najprawdopodobniej whippeta) we Wrocławiu, przyjechała do mnie chora, kiedy miałam siedem lat. Udało się ją odratować. I tak dorastała ze mną, jako kochana przyjaciółka, traktując mnie trochę jak swoje szczenię - wierny, niezwykły pies. Odeszła piątego stycznia tego roku, po trzynastu latach wspólnego życia, chorowała na nowotwór, nastąpiły przerzuty, jedyne, co mogłam zrobić, to pozwolić, żeby przestała cierpieć i odeszła na moich kolanach. Czułam ostatnie uderzenie jej serca. Wierzę święcie, że jest moim psim aniołem stróżem i za jej pomocą będę tak dobrym właścicielem psów jak tylko mogę, przez całe życie. Po trzech miesiącach okropnej pustki los podarował mi dwa tygodnie temu trzymiesięczną Lunę - pełne energii serduszko, również odratowane, po parwowirozie, którą złapała w schronisku. Lunka to mieszaniec, ma w sobie sporo z huskiego. Przywróciła mi chęć, by robić cokolwiek, podarowała swoją psią przyjaźń, pokochałam ją już mocno i mam nadzieję, że będziemy razem przez długie, szczęśliwe lata. Mam w sobie wielkie pokłady cierpliwości i miłości dla czterech (w przyszłości może ośmiu, może dwunastu?) łap, o wiele więcej, niż dla ludzi, choć i tych ostatnich nie zagryzam ;) Pozdrawiam, Ludi
  19. Moja suczka, która odeszła w tym roku w styczniu, Tina, była schroniskowym mieszańcem whippeta z nie wiadomo kim. Dostałam ją od rodziców będąc jeszcze w pierwszej klasie podstawówki - w moim małym miasteczku pies chartowaty (miała naprawdę mocno "charcią" budowę ciała) był taką nowością, że przynajmniej dwa razy na tydzień ktoś zaczepiał mnie wykrzykując, że ten pies jest niedożywiony i że należy nam go odebrać, ponieważ go głodzimy. Tina była też dosyć lękliwa, bywało, że trzęsła się z powodu, którego nawet nie wyłapałam - na to z kolei "psi kochacze" orzekali, że jest jej zimno (nawet w środku lata, czy bardzo ciepłej wiosny/jesieni).
×
×
  • Create New...